Deszczowa przygoda Agaty

Agata (www.mojeptaki.info) nadesłała na konkurs taką pracę, że od razu ją publikuje. Oczywiście forma konkursu jest dowolna, więc niech nikt się nie sugeruje że to musi być opowiadanie i do tego takiej długości. Zapraszam do startu po nagrody L’OREAL, oraz na stronę internetową Agaty poświęconej ptakom.

Zawsze deszcz kojarzy nam się z czymś bardzo nieprzyjemnym, zwłaszcza kiedy powoduje tak jak w tym roku wiele ludzkich tragedii. Czy zastanawialiście się jednak kiedyś ile dobroci potrafi dać ciepły, przyjemny letni deszcz ? Ile rześkiego powietrza w upalne dni, aż wreszcie ile spragnionej wody dla wielu żywych istot, które z wielkim wytęsknieniem czekają na choć jedną kroplę deszczu.

Z deszczem oczywiście jest związana moja śmieszna, a zarazem i przykra przygoda.

Był bardzo parny dzień, od rana padało, ale po obiedzie przestało i nic nie wskazywało, że w tym dniu będzie jeszcze padać. Od kilku tygodni zaczęłam jeździć na rowerze, zbliżało się lato, a ja chciałam lekko udoskonalić moje ciało. Namówiłam syna, by mi towarzyszył w moich rowerowych wyprawach do lasu, do którego sama nie chciałam jeździć. Cieszyłam się, że chłopakowi spodobały się nasze wspólne wycieczki .

Tego dnia po obiedzie ubraliśmy się i postanowiliśmy zwiedzić leśny zakątek, który przypadkiem odkryliśmy. Dzień wcześniej na leśnej ścieżce zdrowia , odkryliśmy tablicę z napisem „Leśny park krajobrazowy” z małą mapką ścieżki, którą należy jechać, oraz fotografiami ptaków i roślin, które można tam zobaczyć. Poczułam się oczywiście jak jakiś odkrywca, gdyż mieszkając tutaj już naprawdę długo, nie wiedziałam o istnieniu takiej leśnej ścieżki. Jak tylko przejechaliśmy miastowe budowle i wjechaliśmy w las zaczęło padać, deszcz jednak nie był mocny. Postanowiliśmy więc już nie wracać, tylko przeczekać pod drzewami. Znaleźliśmy się w takiej sytuacji ,że jakbyśmy nie zadecydowali to i tak wrócimy mokrzy. W lesie deszcz zupełnie inaczej wyglądał, czasami wydawało mi się, że już przestało padać. Ruszyliśmy na rowerach leśną drużką. Pamiętam ta wycieczka obudziła we mnie takie miłe uczucie radości, im bardziej w głąb lasu jechaliśmy ten las stawał się bardziej gęstszy, ciemniejszy i tajemniczy, a zarazem piękny . Wszystko wokół było takie zielone, powietrze świeże i pachnące roślinnością. Jechałam za synem i co jakiś czas mówiłam „ale tu pięknie”. Na moment przystanęliśmy, bo na ścieżce stała sarna, która nas nie zauważyła i zajadała sobie liście z drzewa. Była tak blisko nas, a my stanęliśmy jak zamurowani. Sarna najadła się i wtedy odskoczyła orientując się, że stoją blisko niej ludzie. Pojechaliśmy dalej, z naprzeciwka nas jechał na rowerze mężczyzna więc do syna półgłosem zażartowałam „Uwaga człowiek„ ;)

Po drodze odkryliśmy piękny strumyk , przy którym z synem jak małe dzieci bawiliśmy się kamykami, gałęziami zamieszaliśmy wodę i wyciągnęliśmy jakiegoś żuczka z wody, który próbował się ratować. Na chwilę zapomniałam, gdzie jestem i ile mam lat. Żuczkowi powiedziałam, że nie musi być mi wdzięczny składając mu przy tym życzenia długiego życia, w tym momencie mój 14-sto letni syn był bardziej poważniejszy ode mnie.

Natrafiliśmy na następną informacyjną tablicę, które były rozmieszczone na całej trasie i okazało się, że nasza podróż się kończy, a my wyjedziemy za chwilę na skraj małej polany, za którą są budynki jednej z okolicznych wiosek. Zaraz też znaleźliśmy się na polanie, trawa była bardzo mokra, a deszcz nadal siąpił. Musieliśmy rowerami przejechać tą polanę by dostać się na żużlową drogę, a potem asfalt, którym zamierzaliśmy wrócić do miasta. Na środku polany napotkaliśmy na przeszkodę, gdyż przez całą jej długość do lasu spływała deszczówka, która była bardzo brudna, o dość niesprecyzowanym zapachu. Jej początek brał miejsce z podwórka jednych z zabudowań, które było na pobliskim wzniesieniu. Ten powstały pod wpływem deszczu potok był dość szeroki, bo nie było można tego przeskoczyć. Syn jednak powiedział, że bez problemu da się to przejechać na rowerze, co szybko uczynił . Próbowałam zrobić to samo, ale ku mojemu przerażeniu koła mojego roweru zatrzymały się na samym środku. Wystraszyłam się, chciałam zeskoczyć w końcu już byłam na tyle blisko, by zrobić duży krok. Jednak w ułamku sekundy noga mi się zahaczyła o ramę roweru, i cała razem z rowerem wpadłam w to czarne błoto. Cały bok miałam brudny i mokry, nogi do kostek ugrzęzły mi w czarnym błocie . Gdy tylko znalazłam się na trawie od razu zdjęłam skarpetki, które wyrzuci łam, a co mogłam przeczyściłam chusteczkami higienicznymi. Kombinowałam jakimi bocznymi drogami wrócić do domu, by widziało mnie jak najmniej ludzi. W akompaniamencie drwin mojego syna, który co chwila wymyślał z czym to kojarzy mu się widok własnej matki, wreszcie dotarłam do miejsca swojego zamieszkania. Za wielki sukces uznałam fakt, że po drodze nie spotkam żadnego znajomego, a na koniec na klatce żadnego z sąsiadów. Nawet byłam bardzo zadowolona, że siąpił deszcz, bo ludzie po prostu się pochowali w swoich suchych mieszkankach. W normalny ciepły dzień, przy bloku na ławkach siedzi zawsze dużo ludzi. Pierwszy raz deszcz mi zupełnie nie przeszkadzał i byłam z niego bardzo zadowolona. Wielką atrakcję tylko miał mój mąż i córka, ale z tym nie było problemów się uporać , było wesoło gdy syn opowiadał ubarwioną w komizm swoją wersję.

Agata

Comments are closed.