Dolina Kamienicy
Rzeka Kamienica bierze swój początek pod Turbaczem i rzeźbiąc głęboką dolinę, poprzez Gorczański Park Narodowy spływa do Dunajca.
Naprzeciw Tatr, między doliną nowotarską a wężowatą kotliną Raby, wspięło się gniazdo dzikich Gorców. Od romantycznych Pienin odciął je wartki Kamieniecki potok, a od śpiskiej krainy odgraniczył je falami bystry Dunajec. Samotnie stoją nad wzgórzami. A wyżej jeszcze nosi głowę ociec ich rodu, zasępiony Turbacz. (…)
– Władysław Orkan, W Roztokach
W całej Kotlinie Nowotarskiej śnieg topniał w oczach, a tutaj trwała ciągle śnieżna zima. Świerki pokryte były ciężkimi czapami, z gałązek buka zwisały sopelki lodu, wszędzie biało i biało. Wysoko w górze, szpiczaste choinki okrywała szadź.
A jednak czuło się już nadchodzącą pomału wiosnę. Po zapachu w powietrzu, po spływającej pod śniegiem wodzie, po fragmentach wytopionej ziemi na stromych, południowych stokach. Nawet ptactwo ćwierkało z większym ożywieniem.
Fakt, faktem, że przepiękna aura zimowa, działała na wyobraźnię i pobudzała cały organizm do wzmożonego wysiłku.
Za krawędzią gór, gdzieś pomiędzy Przysłopem, a Jaworzyną Kamienicką, przeświecało czerwonawe światło zachodzącego słońca.
Tego dnia warunki narciarskie były wręcz doskonałe. Droga od Rzek, aż za Papieżówkę, była cała odśnieżona i idealnie wyrównana. Narty niosły perfekcyjnie. To nie była żadna walka w przecieranie, torowanie. To było płynne sunięcie po śnieżnej bieli i rozkoszowanie się każdym krokiem. Kilka pierwszych kilometrów drogi upłynęło wprost błyskawicznie.
Było cicho i spokojnie. Żadnych tłumów turystów, krzyczących dzieci, czy zagubionych psów.
Za rozdrożem, niebieski szlak skręca lekko w prawo, przeskakuje przez Kamienicę i od tego już momentu unosi się coraz wyżej i wyżej. Dolina przechodzi w głęboki jar, rzeka niknie w dole, a ścieżka trawersuje go cały czas lekko się unosząc.
Wokół gęsto rosną buki i świerki. Nie jest to jednak ta pradawna, gorczańska puszcza. Z tamtej, już nic dziś nie pozostało. Całe Gorce, jak i Dolina Kamienicy zostały gruntownie wyeksploatowane przez człowieka. Dziesiątki tartaków, setki lat, całymi dniami piłowały i piłowały, aż do zupełnego zrębu. Na to miejsce trafił niezgodny ze swoim siedliskiem świerk, a za nim nadciąga kornik drukarz.
Cieszą oczy porozmieszczane tabliczki: Obszar ochrony biernej. Człowiek nie będzie już tutaj ingerował, pozostawi przyrodę taką jaka jest, aby sama się odrodziła.
Słońce chyli się coraz bardziej ku zachodowi. Nie ma szans dojść do najbliższego mostka, aby wrócić drugim brzegiem Kamienicy. Ogromny żal, że to już koniec wycieczki. Serce pcha dalej do przodu, ale rozsądek nakazuje zawrócić, tak aby zdążyć się jeszcze przed nocą nacieszyć ośmiokilometrowym zjazdem.
Jedzie się gładko jak po maśle, piersi rozrywa radość z pokonywanego szlaku, zachwycają zmieniające się po drodze widoki. Wraz z zapadaniem ciemności cały las zaczyna odżywać. Słychać nowe odgłosy, trzaski, ptasie śpiewy i nawoływania.
W Rzekach, przy wylocie doliny jacyś miłośnicy narciarstwa biegowego przygotowali sobie trasy i urządzili zawody. Teraz, po zmroku nie ma już tutaj żywego ducha, ale pozostawione tory kuszą, by poświęcić im chwilkę. Żeby je choć troszkę pokosztować. Jazda jest przednia.
Ostatnie minuty, to już istne śnieżne wariactwo. Przygotowane tory narciarskie niosą jak nigdy. Załączam czołówką i w jej świetle zataczam jedno okrążenie, drugie, trzecie. Jak dziecko, które dostało nową zabawkę i nie może się nią nacieszyć. Jest taka chwila, kiedy po całodziennej wycieczce, jesteśmy już blisko końca, ale ciągle nam mało i mało, i staramy się odwlec moment , kiedy trzeba powiedzieć sobie dość!, odpiąć narty i spakować je do samochodu.
Na koniec mocno zaciągam się zimnym, górskim, gorczańskim powietrzem. Muszę zapamiętać ten zapach na długo, aż do następnego razu.