Boracza-Rysianka-Prusów wycieczka klasowa
[Żabnica Skałka 30.09-01.10.2006]
Nie ma chyba takiej drugiej klasy jak nasza IVb, aby jeszcze po 20 latach po maturze spotykać się, jeździć, i imprezować razem.
Na naszym koncie mamy już wycieczkę do Ujsoł, na Wielką Rycerzową i Muńcoł, super udaną wycieczkę na Babią Górę i Halę Boraczą.
Otworzyłem sobie butelkę wina, aby uzyskać potrzebną wenę twórczą i oto co udało mi się zapisać z wydarzeń tamtych dwóch dni.
Tamtej, pamiętnej soboty każdy musiał trochę pobłądzić zanim znalazł w Żabnicy właściwy pensjonat.
Rozpoczęliśmy od powitalnego toastu, po czym ruszyliśmy raźno na szlak na Halę Boraczą.
Na Hali odbywała się coroczna impreza – redyk – czyli zejście owiec z hal.
tutaj zostawiliśmy kontuzjowaną Kasię, pogromcę alpejskich stoków
i ruszyliśmy stadnie w stronę Lipowskiej.
Pogoda nas rozpieszczała. Piękna jesienna aura. Dzieci ogarnęło szaleństwo
a dorośli zabrali się za utrwalanie pięknych widoków
Lipowska przywitała nas fioletową krową Milka pasującą jak pięść do nosa beskidzkim klimatom. Napełniwszy brzuchy udaliśmy się dopełniać je dalej w schronisku na Rysiance.
Tu miała miejsce zbiorowa fotografia, dokładnie pod tym samym drzewem co podobne zdjęcie podczas wycieczki do Ujsoł.
Po obiedzie jedni zalegli w krzakach jagód
podziwiając przy tym przepiękne widoki,
inni starali się nawiązać łączność z planetą Ziemia,
a jeszcze inni rozpoczęli eksplorację obszernych pól jagodowych
Ścieżka z Rysianki na Halę Pawlusią gdzieś nam się zagubiła. Ale na szczęście Darek idąc jak czołg przygotował dla nas nowy, wygodny szlak.
Idąc tak i idąc
wyszliśmy w końcu na szlak prowadzący z Hali Pawlusiej, siodła pomiędzy Romanką, a Rysianką.
Udało się! Wydostaliśmy się z paprociowego lasu i dotarliśmy do jakiś śladów cywilizacji.
Robiło się coraz ciemniej i ciemniej i dalszą drogę przemierzaliśmy już w prawie egipskich ciemnościach
W końcu wyszliśmy z lasu, minęliśmy zagrodę zwaną Opaniówką, gdzie Pan Wojciech Opania prezentuje swoje rzeźby w drewnie. Niesamowicie wyglądały dziwne kształty zwierząt wyłaniające się nikłym blasku latarni i felszy.
Dzieci szły dzielnie, nie próbowały marudzić i pozostawać w tyle.
Pozostało nam już tylko półgodzinne podejście asfaltową drogą pod przełęcz do pensjonatu.
No i to „tylko”, z powodu ciemności i osłabieniu naszej czujności okazało się nie takie znowu „tylko”.
Ciemno było tak bardzo, że Darek idąc prostą drogą zderzył się pierś w pierś z jakiś podchmielonym tubylcem!
Wiedzieliśmy, że musimy skręcić ostro w prawo, ale nikt nie pamiętał, że były tam dwie drogi w prawo. No i oczywiście poszliśmy tą pierwszą, która wyprowadziła nas trochę na manowce. A właściwie to jak to się mówi, swój swego zawsze znajdzie i doszliśmy do całkiem innego ogniska, i na całkiem inną imprezę. Już wszyscy słaniający się na nogach zaczęli siadać, z nadzieją, że trochę odsapniemy, ale raptem błysk olśnienia przeszedł mi przez głowę.
Kasia !!!
przecież ona nam siedzi i czeka bidulka!
Wstajemy zrezygnowani od ogniska i zagłębiamy się ścieżką w las, która nas po 15 minutach doprowadziła do naszej siedziby. Ufffffff, udało się.
Szybko zabraliśmy się do roboty i powstało najdziwniejsze ognisko jakie widziałem.
Najpierw poszły kiełbaski w ruch, potem przygotowany przez Dankę kociołek, puszki, kufelki, flaszeczki wina.
No i w końcu przy gorącym aplauzie Marek wyciągnął to na co wszyscy czekali, słynny Agnieszko-Markowy smalec, znany już z Markowych Szczawin. Ważony podobno w nocy przy świetle Księżyca. Rzuciliśmy się jak szaleni i nasze żołądki zapełniały po chwili ostatnie wolne kąty.
Ale wtedy Danka odezwała się konspiracyjnym szeptem – „psssst, ja nie chcę Wam przerywać, ale jak znam Agnieszkę, to lepiej zostawcie sobie trochę wolnego miejsca, bo ona na pewno nie przyjedzie z pustymi rękoma”.
Hmmmm, no więc czekaliśmy, i …. doczekaliśmy się. Nie wybiła jeszcze północ, a nadjechały nasze koleżanki Agnieszka i Tereska. Jak one tak po ciemku trafiły prostu do celu, to do dzisiaj pozostaje nieodgadnioną zagadką.
No i tak jak się rzekło stoły ugięły się od dostatków. Cztery rodzaje ciasta! Szalotka! Koniaczki, Zakąski!
Ludzie! My tego do jutra nie zjemy!!!
Siedzieliśmy prawie do rana. Młodsi urządzili sobie noclegownie przy ognisku
zmęczeni i zmorzeni snem ułożyli się do łóżek
a czyścioszki zaczęły się rozbierać i zapaskudziły całą podłogę
Wycieczkowy zwyczaj, przywleczony z Babiej Góry nakazywał zerwać się przed świtem i iść obserwować wschód słońca.
Komórka mi zapiszczała kiedy trzeba, a tu cisza. Nikt się nie rusza. Wstaję. Wyglądam przez okno. No piknie tam. Kładę się znowu.
Cichutko nawołuję: Hej!!!! Śpicie ????
Zero odzewu.
Znowu wstaję i otwieram okno. No naprawdę piknie tam.
Hej!!! Śpicie ????
W końcu klasowa reprezentacja wstała i na Halę Boraczą wymaszerowała. Słońce wyłaniało się pięknie pomiędzy Lipowską i Rysianką. W dole nad Żabnicą ścieliły się mgły, a na hali pozostały po redyku jakieś opuszczone owieczki.
No ale w imprezowaniu to nie my byliśmy najlepsi (?) tej nocy. Ekipa ze schroniska na Hali Boraczej, nie potrafiła nawet ustać na nogach! Dawno nie widzieliśmy czegoś takiego. Byli makabrycznie pijani. W amoku zaczęli rozbierać płot ogrodzenia schroniska i palić nim w ognisku.
I tego nie zapomnę, jak spragniony Darek, chodził od domu do domu i chciał o szóstej rano kupić herbatę albo prosił jedną panią aby mu zrobiła … gorące kakao :-)
Rano wspólne śniadanko, a potem pokaz multimedialny Agnieszki i Marka z wakacji na Korsyce.
Jedni jeszcze dosypiali zaległości
po to aby za chwilę móc ruszyć razem na Prusów.
tam trochę żeśmy sie pobyczyli
potem jeszcze pamiątkowe zdjęcie
buzi,buzi
i żegnaj przygodo.
Z założonych planów to odpuściliśmy kawę w schronisku Słowianka. No, ale strata nie duża i nadrobimy kiedyś i to…
Jeśli bym coś pominął, lub zniekształcił, to wybaczcie i sprostujcie jak najszybciej!