Karkonosze: Samotnia – Śnieżne Kotły

Będziemy szli nieprzerwanie
w ulewie, skwarze, huraganie
przez chwiejne mosty, grząskie bagna
chaszcze, pustynie i mokradła

[…]

Będziemy szli bez wytchnienia
upadający ze zmęczenia
bez gromkich fanfar i okrzyków
bez pozy dumnych wojowników

[…] – Stare Dobre Małżeństwo

Karkonosze

Musiałem tam pojechać, po prostu musiałem!

Kiedy w listopadzie zeszłego roku natrafiłem w księgarni na cieniutki przewodnik Karkonosze wydawnictwa Plan, odżyły wspomnienia i plany zaczęły krążyć mi po głowie. Najpierw miało to być przejście zimowe głównego grzbietu. Zima jednak minęła szybko i nic z tego nie wyszło. Aż do teraz.

Pogoda zapowiadała się bardzo dobra na sobotę i trochę deszczowa na niedzielę. Umówieni byliśmy wstępnie z ludźmi poznanymi przez forum dyskusyjnym na wspólne przejście na trasie Samotnia-Śnieżne Kotły.

Pobudka 4.30. Szybko dokończyłem się pakować i podjechałem samochodem po Dankę. Autostrada A4 Gliwice–Wrocław niesamowicie ułatwia życie. Szybko dotarłem do Wrocławia, a potem Strzegom, Bolków, Jelenia Góra i Karpacz.

Karpacz zapamiętany z lat młodości różni się od tego co teraz zastałem. Mnóstwo sklepów i sklepików, knajp i knajpeczek.

Podjechałem najpierw zobaczyć Karpacz Górny, prawie pod samą Świątynię Wang, a potem poszukałem polecanego przez 3 różne, przypadkowo zagajone osoby strzeżonego parkingu przy jakimś hotelu.

Wybraliśmy czarny szlak prowadzący na Kopę. Z powodu niepewnej pogody szlaki były pustawe, a kolejką na Kopę można było wjechać bez zbędnego czekania. Dziwny to co prawda zabytek – wyciąg jedno-krzesełkowy !!!

Po godzinie weszliśmy w Biały Jar, miejsce tragicznej śmierci 19 osób, które porwała lawina w 1968 roku. Nawet pomnik ku ich pamięci został także porwany przez lawinę i tkwi tam tylko prowizoryczny drewniany krzyż.

W tym miejscu kończy się pracowite podejście i rozpoczyna przyjemny trawers zboczem Białego Jaru. Roślinność jest tutaj już całkiem inna, a zagłębienia terenu pokrywają jeszcze płaty śniegu.

Biały Jar – panorama

Śnieżne Kotły

Schronisko Strzecha Akademicka położone jest z widokiem na cały amfiteatr jaki tworzy potężny Kocioł Małego Stawu. 1000m średnicy i 200m wysokości robią wrażenie! To największe polskie schronisko w Sudetach ma przynajmniej wygląd górskiego schronu, a nie „Turbolotu” na stokach Turbacza. Tutaj w XIX wieku odpoczywali sobie pierwsi turyści udający się na Śnieżkę. Spał tu nawet sam Goethe!

Śnieżny Kocioł – panorama

Idąc dalej niebieskim szlakiem w stronę Samotni, pomału otwiera sie widok na cały Śnieżny Kocioł. Wrażenie jest niesamowite. Surowy polodowcowy kocioł kontrastuje z przepiękną i bogatą roślinnością. Uroku tego miejsca dodaje Mały Staw i przycupnięte nad nim schronisko Samotnia. Urokliwy i stylowy budynek, cieszy się dobrą opinią wypracowaną przez jego zmarłego tragicznie wieloletniego gospodarza Waldemara Siemaszko. Ciekawostką schroniska jest jego wieżyczka z dzwonem, którym kiedyś wzywano pomoc w momencie zejścia lawiny.

Samotnia

Zostawiamy tutaj nasze plecaki transportowe, witamy się z oczekującymi na nas internetowymi znajomymi i ruszamy w stronę głównego grzbietu Karkonoszy.

Niebieski szklak prowadzi dnem kotła. Migawka aparatu co chwilę idzie w ruch. W zasadzie to w tym miejscu można by zakończyć wycieczkę i oddać się kontemplacji tego co widać. Cudowna roślinność subalpejska, wierzba lapońska, czeremcha, kosodrzewina i mnóstwo kwiatów.

Pojawia się coraz więcej ludzi. Dochodzimy do węzła szlaków i kierujemy się w stronę Pielgrzymów. Oj, nawet do głowy mi nie przychodzi, w jakich okolicznościach będę wracał tą drogą za kilkanaście godzin!

Pniemy się stopniowo szlakiem. W oddali widać Strzechę Akademicką, górną stację wyciągu na Kopę, i schronisko Na Śnieżce, tam gdzie wylądowali kosmici.

Grupa skał Pielgrzymy wyłania się z lasu. Niestety popisana przez jakiegoś głupka sprayem.

Skały Słonecznik

Od tego momentu zaczyna się mozolne podejście po głazach wśród kosodrzewiny w stronę następnej formacji skalnej zwanej Słonecznik i głównego grzbietu Karkonoszy. Stąd rozpościera się widok na naszą dalszą drogę aż po Wielki Szyszak. Po prawej stronie mamy jak na dłoni całą Kotlinę Jeleniogórską. Widać Zamek Chojnik. Ruszamy dalej z kopyta.

Otoczeni lasem umarłych drzew, zniszczonych przez klęskę ekologiczną dochodzimy na Przełęcz Karkonoską. Szybkie piwo z naleśnikami aby podładować akumulatory i kontynuujemy marsz w stronę Śnieżnych Kotłów.

karkonosze

Szlak prowadzi początkowo wyasfaltowaną drogą. Spotykamy głównie Czechów i Niemców. Za kolejnym przewyższeniem widać już stację telewizyjną na krawędzi Wielkiego Śnieżnego Kotła. Z każdą minutą staje się ona coraz większa. Okrążamy Wielki Szyszak i podchodzimy na skraj Śnieżnego Kotła. Duże urwisko, pionowe, poszarpane skały, z leżącym w żlebach śniegiem, a w dole dwa małe Śnieżne Stawki.

Śnieżne Kotły

Na grzbiecie istna rewia barw. Zielone, czerwone i żółte trawy, szare, żółte i zielone głazy oraz błękitne niebo z białymi chmurami. Istny cud.

Karkonosze

Wieje tutaj ostro, schodzimy żółtym szlakiem w stronę Schroniska pod Łabskim Szczytem. Dojść do Szrenicy już nie da rady dzisiaj, a nawet schronisko pod Łabskim Szczytem musimy sobie odpuścić. Zaczyna się już robić bardzo późno. Poganiam jak mogę, ale osiem godzin marszu daje już pomału o sobie znać.

Zagłębiamy się zielonym szlakiem do Łabskiego Kotła. Tutaj znowu prawdziwa rewia barw. Wiele odcieni zieleni, brunatne trawy i białe płaty śniegu. Wrażenie jest niesamowite. To samo nad jeziorkami w Wielkim Śnieżnym Kotle. Zachodzące słońce wydobywa z wody granatowo-szary kolor. Jakże żałuję, że znowu czas nie pozwala się tutaj zatrzymać na dłużej. Dlaczego człowiek jest taki głupi, że zawsze chce zobaczyć więcej, zawsze gna do przodu aby zobaczyć co jest za następnym zakrętem, czemu czas weekendowej wycieczki nie pozwala na pełną swobodę i chwile zapomnienia.

Łabski Szczyt

Mijamy Czarny Kocioł i przypomina mi się, że ja tu przecież już kiedyś za dziecka byłem. Wiele takich miejsc pokazały mi dziś Karkonosze, ale o tym juz całkiem zapomniałem.

Czas się kurczy, robi się coraz później. Już jest pewne, że wizja posiedzenia sobie wieczorem w schronisku nad szklaneczką piwa rozwiała się całkiem. A wszystko przez to, że na mapie było podanych tyle tych cząstkowych czasów przejść, że w końcu machnąłem ręką na to całe sumowanie dochodząc do wniosku, że jakoś to będzie.

Godzina 21.00

Robi się już szarówka. Nasi znajomi postanawiają zanocować w napotkanej wiacie pod Przełęczą Karkonoską. Kontynuujemy marsz do schroniska Odrodzenie. Aby zaoszczędzić trochę czasu ruszam przodem i zamawiam coś do jedzenia. Ceny tam mają super. Za 2 herbaty i 2 zupy jarzynowe z chlebem zapłaciłem 21zł! No ale nie ma teraz czasu na dochodzenia.

Wkładam rękę do plecaka w poszukiwaniu czołówki. Pakowałem ją przecież specjalnie rano „na wszelki wypadek”. Ręka zaczyna przeszukiwać plecak coraz bardziej nerwowo i po chwili wszystko staje się jasne: wydawało mi się że ją brałem.

Sytuacja staje się dość nerwowa, bo do Samotni zostało nam jeszcze 3 godziny drogi.
Połykamy trochę zupy, chleb do kieszeni i w drogę. Dziewczyna obsługująca bufet daje mi jeszcze świeczkę i zapałki „na wszelki wypadek”. Ale wiejący wiatr rozwiewa wszelkie złudzenia o tym, że uda się ją użyć.

Idziemy zielonym szlakiem w stronę formacji skał Pielgrzymy. W sumie idzie nam się całkiem nie źle. Jest szarówka, ale jeszcze widać co się ma pod nogami.

Raptem przed sobą słyszę, że coś się porusza i łamie krzaki. Idę dalej, hałas powtarza się. I raptem …. coś tak potwornie ryknęło, że aż zamarłem z wrażenia.

Noc, cisza, samemu na szlaku i tu ten potwory dziki ryk. Przypominało mi to warkot psa, który miałby z półtora metra wysokości.

Czekamy chwilę i idziemy dalej. Ryk powtarza się !!!!! O nie, nie, nie. Nie ma głupich. Ja dalej nie idę. Nie wiem co to jest, ale wolę na własnej skórze nie sprawdzać.

Rozpoczynamy odwrót zastanawiając się co robić dalej. Okazało się że już uszliśmy całkiem fajny kawałek drogi. Największym problemem były jednak zapadające ciemności. Rozważamy możliwość spania w Odrodzeniu, zejścia na dół i przywołania taksówki, ostatecznie decydujemy się jednak iść dalej szlakiem grzbietowym aż do Słonecznika i tamtędy zejść do Pielgrzymów.

Godzina 22.00

Pomimo nocy niebo cały czas jest granatowe. Parometrowa widoczność pozwala na poruszanie się do przodu.
Przypomniałem sobie, że Księżyc powinien być w pierwszej kwadrze, a więc pomimo dużego zachmurzenia jest szansa na jakąkolwiek poświatę.

Gdzie ten Słonecznik? Idziemy i idziemy. Powinien pojawić sie po jakiejś godzinie, a tu nic. Nie możliwe, żebyśmy go minęli.


Godzina 23.00

Niebo z ciemnogranatowego robi się ciemno szare.

JEST! Mijamy po lewej niewyraźne cienie. Dobrze, że zapamiętałem rano gdzie szlak wchodził w kosodrzewinę, bo inaczej nie wiem jakbym znalazł prawidłową drogę.

Zaczyna się najbardziej karkołomna część wędrówki. Bierzemy po jednym kijku do ręki i niczym niewidomy z laseczką poruszmy się do przodu sondując leżące głazy.

Zaczyna mnie ogarniać zmęczenie. Co się wysunę do przodu i przysiadam zsuwając z jakiegoś większego głazu, to oczy mi się same zamykają.

Zejście zajmuje nam trzy razy więcej czasu niż podejście za dnia. Nie ważne jak daleko jeszcze. Koncentruję się tylko na jednym najbliższym kroku, a potem na następnym i następnym. Centymetr po centymetrze. Podobnie jak rok temu przy nocnym, jesiennym zejściu z Ornaku na Iwaniacką Przełęcz po oblodzonych głazach.

W końcu las i w nim Pielgrzymy. Labirynt korzeni kłębi się pomiędzy drzewami. Tu już egipskie ciemności rozświetlam światłem mojej Nokii. Oszczędzałem jej akumulator specjalnie na ten właśnie moment.

Godzina 00.00

Wychodzimy z lasu. W oddali widać światła Strzechy Akademickiej, Samotni, Śnieżki. W dole Karpacz, malutkie światełka domów i sztuczne ognie trwającej gdzieś tam imprezy. Powrót do cywilizacji.

Ufff, dochodzimy do drogi dojazdowej do schronisk Samotnia i Strzecha Akademicka. Teraz to już równa, szeroka nawierzchnia. Kładę się na niej na chwilę i rozkoszuję spadającymi kroplami deszczu.

Godzina 01.00

Piętnasta godzina marszu. Naciskam ręką klamkę Samotni i …. wchodzę do środka. Więc każda podróż ma gdzieś tam swój kres.

W pokoju słychać miarowy, równy oddech i leciutkie pochrapywania. Krótka kolacja, dowodnienie organizmu, prysznic w wodzie „jeszcze nie lodowatej” i śpiwór bierze mnie w swoje ramiona. Kolorowych snów. Oby wyśniło mi się więcej takich przygód.

Samotnia

Tyle już powiedziano o tym miejscu.
Czy da się powiedzieć coś jeszcze?
Mały punkt na mapie
z rozświetlonymi z daleka oknami.

Wracasz tam
jak do przyjaznego domu
Uchroni cię przed mrozem
Otuli
Osłoni od wiatru.
Oczaruje swoją magią
Wzmocni tajemną siłą.

Właśnie tak wspominam dom
mojego dzieciństwa.

Kto to napisał – nie wiem, kto wie?

Comments are closed.